Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Złota maska.djvu/166

Ta strona została skorygowana.

— No więc? Gdzie zamieszkasz.
Wzruszyła ramionami.
— Czy ja wiem. Pod mostem.
— Głupia jesteś... — zamyśliła się Pichelówna — Cóż, do siebie nie poproszę. Mieszkamy w stróżówce. Samabyś nie chciała. Smród, ciasnota.
— Mnie tam wszystko jedno. Ale pewno twoi rodzice nie zechcą.
— Niby dlaczego?... Dasz parę złotycch. Starzy na forsę łasi.
— Bardzo, bardzo jestem ci wdzięczna — ucieszyła się Magda.
Po chwili były na scenie.
Z wielkim trudem udało się Magdzie uniknąć rozmowy z Kornatem aż do końca pierwszego przedstawienia. W przerwie jednak dopadł ją, gdy mijała drzwi jego garderoby i wciągnął ją do środka.
— Dziewczyno, co to znaczy — załamał ręce — ty mnie unikasz!
— Nie mam przecie czasu — bąknęła.
— Dlaczegoś zrana uciekła?... Widzisz, jakaś niedobra. A ja tymczasem myślałem tylko o tobie. Patrz.
Z szufladki wydobył ozdobne pudełeczko i otworzył przed Magdą: wewnątrz była wąska złota bronsoletka z żółtemi kamyczkami.
— To na pamiątkę — powiedział i chciał nałożyć bransoletkę Magdzie na rękę.
— Nie, nie — cofnęła się, — bo nie chcę.
— Dlaczego? — obraził się.
— Bo... nie chcę.
— Nie bądźże niemądra. Taki drobiazg, a patrz tu na odwrocie wyryta jest data. Chciałbym, byś ją pamiętała.