Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Złota maska.djvu/168

Ta strona została skorygowana.

niło Magdę. Po przedstawieniu wymknęły się razem z Misią bocznem wyjściem i szybkim krokiem skręciły ku Zielnej.
Magda dawniej nie utrzymywała z Pichelówną bliższych stosunków. Uważała ją za dobrą dziewczynę, uczynną koleżankę i zdolną tancerkę, lecz nie lubiła jej ordynarnego sposobu wyrażania się. Wszystkie w szkole przypisywały to stróżowskiemu pochodzeniu Misi i nawet dziwiono się, że w gimnazjum nie oduczono tej dziewczyny od podobnego chamstwa. Pichelówna bowiem, jedyna w całym zespole Iwonek, miała ukończone gimnazjum, a pozatem chodziła na jakieś kursy handlowe, póki nie zaczęła występować w Złotej Masce.
Opowiadano o niej, że ma nareczonego, jakiegoś kolejarza, lecz Pichelówna zawsze zaprzeczała. Ubierała się bardzo skromnie. Prawie wszystko miała wyłatane i wycerowane; nigdy też, jak inne, nie przynosiła do teatru słodyczy, ani nie posyłała woźnego po kawę do cukierni. Ogólnie przypuszczano, że cały swój zarobek oddaje rodzicom i nie miano jej z tego względu za złe ani wytartego palta, ani przydeptanych pantofli.
Bramę otworzył ojciec Misi, krępy mężczyzna z siwiejącemi wąsami. W milczeniu wysłuchał objaśnienia córki, że przyprowadziła koleżankę, która nie ma gdzie nocować, a która będzie płacić złotówkę dziennie. Kiwnął głową i pobrzękując kluczami zawrócił do bramy, gdyż znowu ktoś dzwonił.
Stróżówka składała się dwóch pokoi. W pierwszym, do którego schodziło się po trzech schodkach, było czyściutko i obszernie. Stół nakryty szydełkową serwetą, blacha kuchenna zasłonięta gazetami, nad