Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Złota maska.djvu/169

Ta strona została skorygowana.

nią półka z rondlami i w kącie wąska kanapa z czerwoną poduszką bez powłoczki i z kożuchem. Tu widocznie sypiał w nocy pan Pichel, by nie budzić nikogo, gdy szedł otwierać bramę. Podłoga ze zwykłych niemalowanych desek aż świeciła się od czystości. Na ścianach poprzypinane pluskiewkami wisiały w kolorowych papierowych ramkach powycinane z pism ilustracje.
Do drugiej izby wchodziło się znowu po trzech schodkach. Tu było ciaśniej. Stały trzy łóżka, komoda, wielka szafa i kołyska z małem dzieckiem. Na jednem łóżku spała pani Pichelowa ze swoją matką, na drugiem dwaj bracia Misi, jeden już dorosły mężczyzna i drugi chłopak lat około dziesięciu. Trzecie obecnie wolne, stanowiło własność Misi.
— Zmieścimy się, co Magda? — wzkazała Misia na łóżko.
— Ależ, naturalnie.
Pościel była czysta, z grubego chłopskiego płótna, łóżko niezbyt szerokie, ale też nie wąskie. Ich przyjście nikogo nie obudziło. Sapanie i chrapanie napełniało izbę jakemś bezpieczeństwem i spokojem. Było tu wprawdzie duszno i w powietrzu wisiał kwaskowy zaduch pieluszek, lecz Magda czuła się tak zmęczona, że nawet na to nie zwróciła uwagi. Rozebrały się przy smudze światła wpadającego z pierwszego pokoju przez otwarte drzwi. Później zeszły tam i umyły się przy zlewie. Stary Pichel leżał odwrócony plecami i chrapał głośno, poświstując miarowo.
— Ciasno tu u nas — powiedziała Misia — ale przyzwyczaisz się prędko.