Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Złota maska.djvu/172

Ta strona została skorygowana.

. Wraz z życiem urwie się ta smuga żalu, co ją teraz za krtań ściska...
— Czego płaczesz? — usłyszała nad sobą zdziwiony głos Pichelówny i mocniej przywarła do poduszki.
— Nie płaczę — odpowiedziała cicho.
— No, nie bądź że warjatką. Gadaj!
— Tak sobie. Smutno mi się zrobiło.
Spróbowała uśmiechnąć się, lecz Misia powiedziała surowo:
— Wstawaj. Muszę łóżko posłać. I śniadanie zjedz. Tylko szybko
Odwróciła się i odeszła, a Magda zerwała się z pościeli.
— Boże mój, Bożyczku — stęknęła staruszka do siebie i mocniej zachybotała kołyską.
Magda ubierała się prędko. Pomimo to z dołu przynaglał ją jeszcze głos Misi:
— Kawa ci stygnie!
— Już idę.
Na stole, z którego w rogu odsunięto serwetę, stał kubek kawy i leżały dwie pajdy chleba cienko nasmarowane masłem.
— Jedz — rzuciła Misia i poszła słać łóżko.
Przy płycie krzątała się tęga kobieta o gniewnej twarzy, pani Pichelowa. Magda nieśmiało podeszła i niezdarnie wybąkała, że przeprasza za kłopot.
— Kłopotu żadnego — obojętnie odpowiedziała kobieta — niech pani je.
Zaległo milczenie. Tylko wilgotny węgiel trzaskał pod płytą, a zgóry dolatywało energiczne wyklepywanie poduszek. Kawa była mdła i za słodka, a masło trochę nie-