Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Złota maska.djvu/174

Ta strona została skorygowana.

dactwo, nigdy piersi matczynej nie skosztuje. A Felek w tak młodem wieku za wdowca już jest.
— Tak młody — przyznała Magda, przypominając widzianą wczoraj w półmroku twarz szczupłego bruneta.
Staruszka łatwo rozgadała się. Znać rada z okazji, która zdarzała się jej rzadko. Bo i nie dziw. Sama już od siedmiu albo i ośmiu lat nie wychodzi — tyle co na dwór, na drugi koniec podwórza — nogi nie trzymają i słabość w całej osobie. Idzie — bywa — a tu przed oczami płatki, i czarne i czerwone, to i widzieć nie można, czy te parę kroków dojdzie. Nie to, żeby przystanąć i do kogo gęby otworzyć. Ludzie też głupi. Myślą: stara, stara, tylko bajdurzyć będzie. Nie ochota im ze starymi w rozmowę wchodzić, a głupi, bo stary nie darmo życie przeżył i więcej mądrości uzbierał niż po różnych książkach czy innych gazetach. W domu także samo. Latają wszyscy, śpieszą się, nikt miejsca nie zagrzeje. Dzieci, niby Pieter i Walercia, wiadomo, robotę mają. Trzy podwórza i siedem klatek schodowych. A nie bez tego, żeby tu rura nie pękła, a tam winda nie popsuła się, a znowuż, jak zeszłej niedzieli, złodziej na strychu. Caluteńką bieliznę od doktorostwa z frontu, z trzeciego — fiut. Wprawdzie i bielizna tam nie ażeby, ale zawsze. Połowa łatanej. Co druga sztuka to takie łaty!... A meldunki, a oporządek na dobudówce u kawalerów. Roboty jest. A wnuczki już na wielkie państwo wyrośli. Szkoły pokończyli. Dwie najstarsze, Marysia i Antosia zamąż poszły. Marysia nie byle za kogo, za oficera, w Modlinie teraz mieszka, Antosia, lepiej nie mówić: mąż mańwersację zrobił, to znaczy się kazionne pieniądze ukradł. Takie czasy. Biedaczka wałówki mu nosi, a sama niby te mebelki po jednym