Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Złota maska.djvu/175

Ta strona została skorygowana.

sprzedaje. Trzy jeszcze lata siedzieć będzie. A mówili urzędnik, urzędnik! Ważny urzędnik!... A chodził do Antosi i taki jeden kostropaty. Za montera w kanalizacji był. Porządny człowiek. Ale starej to nikt nie słucha. Że niby kostropaty. Co jest lepiej: kostropaty czy złodziej?...
— Pewno — przyznała Magda.
A staruszka znowu zaczęła narzekać, że jej rad nie słuchają. Zięć, znaczy się Pieter, swój, powiada, rozum ma i dzieci przymuszać nie będzie. Niech, powiada, każde się pościele, jak chce. Toż Felek tak zrobił. Podobała się mu ta Pawłowszczanka, że chuda, że taka w sobie szczuplutka. Ot i ma szczuplutką: porodu nie strzymała. Kobieta, żeby rodzić musi być obsadna w sobie i biedra, żeby byli, no! Widziane rzeczy. wdowcem w takiem wieku. Chłopak i uczciwy, i porządny, nie to żeby po rystoracjach albo co. Dzień-dziekski pracuje. U braci Pałkowskich na Nowym Świecie całą elektryczną kunserwację ma. Zarabia dobrze. A mówię mu: Poszukaj sobie, Feluś, drugiej żony, to tylko plecami ruszy i powiada:
— Nie w głowie mnie takie rzeczy.
To jakie rzeczy ma w głowie, jak o swego dzieciaka nie dba? Opiekę mu trzeba dać. Albo i Miśka. Z tą największe zmartwienie. W teatrze przedstawia za tę to gilsę, niech już! Ale aby z tem jejnem Frankiem nie zadawała się.
Tu staruszka osłoniła usta ręką, jakby się bała, by ktoś nie podsłuchał i zaszeptała namiętnie:
— To drań, łobuz, z samemi bandziorami chodzi. Na całą Wolę bandzior! Swoje dziewczyny na zarobek puszcza. Tak! Alfons jest, za suteryna przy dziwkach. Co i raz to w kreminale siedzi. A przyjdzie czasem, to