Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Złota maska.djvu/176

Ta strona została skorygowana.

pysk rozorany, że Boże mój! Nożownik. Raz to w nocy dzwoni:
— Dajcie skonać — powiada — bo mie zaślachtowali na ament.
— A jucha z niego to waliła niczem z wieprza. Ale takiemu to nic. Wylizał się. Drzwi to przez tydzień trzymalim zamknięte, bo te jego przyjaciele śturmowali. Dobić chcieli. A Miśka to dniami i nocami przy nim. Jak do rodzonego. Co zarobi, wszystko jemu na wódkę. Toż i żadnej rady słuchać nie chce. Nieraz jej mówię: — Ja tam, wnuczynko, w waszą setuację zagłębiać się prawa nijakiego pełnego nie mam, ale tobie poswojemu, postarykowsku, radzę: Pluń jemu w mordę i z takim bandziorem nie zadawaj się. Bo teraz z tobą jak z jajkiem, a później też na ulicę popędzi!... To ona:
— Nie babci interes — powiada — sama wiem, co robię.
— A mówię pani, jeszcze się moje słowa, nie daj Boże, w prawdę obrócą.
Dziecko zaczęło płakać i staruszka zabrała się do kołysania, ale już po chwili znowu zaczęła narzekać na świat dzisiejszy, na dzieci i wnuki. Nawet taki Pawełek, co mu jeszcze mleko pod nosem nie obeschło, że do klas chodzi, to już myśli, że mądrzejszy od babki.
— Nikt nie chce ze starą gadać, nikt — wzdychała ciężko — at, póki co to maleństwo w kołysce leży, to słucha, ale rozumu swego jeszcze nie ma. A podrośnie, a wyhoduje go babka, to też pewnikiem ani gęby do niej otworzyć nie zechce.
Magda podniecona opowiadaniem staruszki, wprost własnym uszom wierzyć nie chciała. Jednak na każde zapytanie otrzymywała w odpowiedzi tyle szczegółów