Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Złota maska.djvu/178

Ta strona została skorygowana.

szy od tysiąca, od stu tysięcy innych... Choćby cię bił i poniewierał. Rozumiesz? Na miłość niema sposobu. Ale ty?... Z ciebie jeszcze taka smarkula. A może i wogóle nigdy nie dowiesz się, co to miłość. Dajmy spokój.
Magdę głęboko zastanowiły te słowa. Rzeczywiście Misia była starsza, ale nie w tem tkwiła różnica. Poprostu była inna. Jakaś poważna i taka zaciekła. Niktby jej nie zaczepił w teatrze, bo rzuciłaby mu się do oczu. I nikomu nie starała się przypochlebić ani nawet podobać. Na każdego patrzyła wilkiem. Widocznie nie zależało jej ani na występach, ani na karjerze. Zupełnie inaczej niż Magdzie, która w żadnym razie nie umiałaby żyć bez ludzkiej sympatji, bez tego, żeby jej nie lubiano, bez podobania się nietylko mężczyznom, lecz i kobietom. A powtóre musiała myśleć o karjerze. Przecie to był jej cel życia. Dla karjery gotowa była na wszystko. No, niezupełnie. Byle nie Kornat i wogóle nie mężczyzna. Na samą myśl, że mogłaby znowu naga znaleźć się z kimś w łóżku, ogarniało ją niewypowiedziane obrzydzenie. Z takim naprzykład Bończą to byłoby mniej wstrętne, ale też nie do wytrzymania.
— Widocznie trzeba się kochać tak, jak Misia, albo jak Paula w swoim gigolaku — sformułowała sobie — żeby można było to znosić.
Wytłumaczalne jeszcze było, że żony sypiają z mężami, lub że taka Białkówna, czy inne robią to dla pieniędzy. Ale dlaczego kłamią, dlaczego opowiadają, że to jakaś rozkosz!... Chyba dlatego, że im wstyd, więc udają, że robią to dla przyjemności.
Pocałunek to inna rzecz. Jeżeli mężczyzna jest przystojny i ma ładne usta, a głównie zęby, to całowanie się może być przyjemne. No, i jeżeli lubi się tego kogoś.