Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Złota maska.djvu/185

Ta strona została skorygowana.

— Nie, mój drogi panie. Otóż dowiedz się pan, że idę tu na noc do swego kochanka. Dowidzenia.
Właśnie dozorca otworzył bramę, i Magda, nawet nie obejrzawszy się na Biesiadowskiego, weszła.
Nie wiedziała dlaczego, ale sprawiało jej jakąś dziką przyjemność znęcanie się nad tym człowiekiem. Może gdzieś podświadomie miała do niego żal za to, że był takim fajtłapą, że nie był inny.
W stróżówce już wszyscy spali, oprócz Miśki, której nie było jeszcze w domu. Musiała pójść do tego swego. Przy łóżku stała walizka Magdy, sprowadzona przed południem przez młodszego brata Miśki z ulicy Chocimskiej do Joli.
Magda rozebrała się, umyła się i położyła od ściany. Teraz dopiero mogła zebrać myśli. Awantura w teatrze w rzeczywistości mogła dla niej obrócić się tylko na dobre. Bończa obiecał po premjerze, kiedy będzie miał więcej czasu, zająć się nią. Przypomniała sobie, że w nowej rewji nie bierze udziału Rena Turska, która z dniem premjery wyjeżdża na południe Francji. Wyglądało to tak, jakby Bończa czekał jej wyjazdu, by zainteresować się Magdą.
W każdym razie postanowiła nikomu nie wspominać o swoich nadziejach. Jeżeliby w końcu nie dano jej numeru solowego, ośmieszyłaby się tylko raz na zawsze.
Nazajutrz umyślnie przyszła na próbę wcześniej: za ostatnie dwa złote kupiła trzy piękne ponsowe róże i zaniosła do garderoby Bończy. Jeżeli domyśli się, że to od niej, będzie miała dobrą wróżbę na przyszłość.
Bończa jednak nie domyślił się, a przynajmniej nie powiedział o tem Magdzie. Jednak w jego zachowaniu nastąpiła zmiana. Przedewszystkiem przywitał się z nią; czego dawniej nie robił, pocałował ją w rękę, trochę od