Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Złota maska.djvu/187

Ta strona została skorygowana.

Spojrzał na nią, jak na warjatkę, a ponieważ właśnie Bończa dał znak orkiestrze i Iwonki uformowały się na scenie w gotowości do próby, dorzucił tylko:
— Czekam po próbie. Pojedziemy do Wilanowa.
Tu już Magda postanowiła dać mu dobrą nauczkę. Ponieważ ostatnie słowa Kornata słyszały wszystkie koleżanki, przebierając się w garderobie oświadczyła:
— Wyjdźmy razem, a zobaczycie, jak z nim pojadę.
Pamiętała dobrze, że umówiła się z inżynierem Piotrowskim i była przekonana, że czeka na nią przed teatrem. Nie zawiodła się.
Obrazek zrobił się pierwszej klasy: Kornat siedząc w swoim wozie, gdy tylko zobaczył Magdę, wychodzącą z bramy, gościnnym ruchem otworzył drzwiczki samochodu.
Magda jednak ani spojrzała w jego stronę, natomiast z uśmiechem zawołała na stojącego przy brzegu chodnika inżyniera Piotrowskiego.
— Panie Janku! Jestem!
Widzieli to wszyscy! Przynajmniej połowa zespołu. Kornat z furją zatrzasnął drzwiczki. Takiego afrontu nie doznał jeszcze w teatrze nigdy. A należało mu się oddawna.
Magda, trochę podniecona zajściem i ubawiona wściekłością Kornata, niemniej była rada, że inżynier Piotrowski widział na własne oczy, jak taka zwykła girlaska Magdalena Nieczajówna, może mieć w nosie znakomitego gwiazdora.
Na inżynierze scena ta, w której początkowo nie zorjentował się, zrobiła jednak rzeczywiście wielkie wrażenie.
— Doprawdy, bardzo mi przykro — powiedział ta-