kim tonem, jakby mówił, że mu jest bardzo przyjemnie.
— Dlaczego? — śmiała się Magda.
— Zdaje się, że pani obraziła Kornata. To był Kornat, prawda?
— Tak, i cóż z tego?
— I to prezemnie! Nie żałuje pani tego?
— Ani trochę.
— Bardzo, bardzo jestem pani wdzięczny — powiedział cicho.
Znać było, że czuł się trochę zmieszany, a nawet zaniepokojony.
— Niech się pan nie boi — z odrobiną złośliwości odezwała się Magda. — To pana do niczego nie zobowiązuje.
Zaczerwienił się:
— Ale, panno Magdaleno, co też pani mówi.
— Mówię, co myślę, a myślę, że pan obawia się, że ja za to wylecę z teatru i pan będzie niejako odpowiedzialny. Otóż niech pan wie, że i tak zrobiłabym tosamo, gdyby nawet pan tu na mnie nie czekał.
Powiedziała to dość ostro i dla zahamowania złego wrażenia uśmiechnęła się doń najczulej, jak umiała. I tak zresztą wiedziała, że jej nie uwierzył.
— Mężczyźni są straszliwie zarozumiali — pomyślała.
Poszli znowu razem na obiad. Piotrowski był niezwykle uprzejmy i miły. Po obiedzie wybrali się na spacer do Łazienek, by zobaczyć czerwień liści jesiennych, któremi inżynier tak się zachwycał.
Niestety zaczął padać deszcz, wstąpili więc do dużej eleganckiej kawiarni. O tej porze pusto tu jeszcze
Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Złota maska.djvu/188
Ta strona została skorygowana.