Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Złota maska.djvu/189

Ta strona została skorygowana.

było i po zasłanej dywanami sali uwijali się tylko kelnerzy w białych kurtkach.
Piotrowski ni z tego ni z owego zaczął mówić o sobie i o swojej narzeczonej. Kochał ją bardzo, ale podwóch latach narzeczeństwa doszedł do przekonania, że nie będą ze sobą szczęśliwi. Ona, zapalona tenisistka, wciąż myśli tylko o swoim sporcie. Gdy tylko ma jakiś mecz w Krakowie, w Poznaniu czy zagranicą, to wyjeżdża, czasem nawet bez pożegnania. To jej świat, jej żywioł. A on chce inaczej. Chce, żeby po powrocie do domu zastawać tam zawsze żonę, żeby ona nie miała osobistego życia, tylko żyła życiem jego, jego zainteresowaniami, upodobaniami, pracą. Dlatego nie pasują do siebie i zerwą. To konieczność.
Później pokazywał Magdzie jej fotografje i scyzoryk, jaki od niej dostał i zegarek, który miał po swoim dziadku, i list z jakiejś wielkiej firmy, proponujący mu stanowisko wicedyrektora w Sosnowcu. I mówił, że propozycji nie przyjmie. Przy tej sposobności Magda dowiedziała się szczegółowo, ile zarabia, ile miałby pensji i tantjemy w Sosnowcu, jakie tam są stosunki, i moc innych rzeczy.
Wynikało z tego, że przeniesienie się do Sosnowca byłoby dla Piotrowskiego doskonałym interesem. Zaczęła więc namawiać go do przyjęcia tego stanowiska.
— Przecież to doskonały dla pana interes. Niechże pan nie będzie dzieckiem — oburzyła się, gdy jej argumenty nie przemawiały mu do przekonania. — Jakże można odrzucać coś tak korzystnego: i pieniądze i stanowisko, i taką wspaniałą perspektywę karjery!