Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Złota maska.djvu/190

Ta strona została skorygowana.

I rzeczywiście nie mogła zrozumieć wahań Piotrowskiego. Dla jakichś sentymentów rodzinnych, dlatego, że lubi Warszawę! Cóż za lekkomyślność.
Zapaliła się tak tą dyskusją, że nawet nie zauważyła starszego pana, który stojąc tuż obok kłaniał się im z uśmiechem. Okazało się, że był to wuj Piotrowskiego, pan Godziński, prezes towarzystwa asekuracyjnego „Remo“. Magda codziennie idąc do teatru, mijała olbrzymi gmach Towarzystwa „Remo“ i teraz była trochę onieśmielona poznaniem samego prezesa tej olbrzymiej instytucji. Okazało się jednak, że prezes był niezwykle miłym towarzyszem. Szczupły, przystojny, wysoki, z siwemi włosami, przypominał Magdzie jej wyobrażenia o angielskich lordach.
Wuj Piotrowskiego zaczął Magdę obsypywać komplementami i żartobliwie gorszyć się, że taka urocza niewiasta może znosić towarzystwo podobnego gołowąsa, jak jego siostrzeniec. Zupełnie co innego mężczyzna starszy, solidny, doświadczony, umiejący ocenić te skarby urody i wdzięku.
Wkrótce panów starszych i solidnych znalazło się więcej. Mianowicie przyszedł przyjaciel prezesa Godzińskiego, dyrektor Balzer, pulchny okrąglutki jegomość, zażywający wciąż jakieś pachnące eukaliptusem pastylki, które miały odzwyczaić go od palenia, znany jubiler Reszke, też siwy i zażywny starszy grubasek, jego brat, którego raz nazywano ministrem, a raz Basiulkiem i jeszcze jeden pan, też dyrektor banku, o śmiesznem nazwisku Stęposz, ale jeszcze bardzo przystojny i niezwykle dowcipny.
Okazało się że jest to ich godzina i że codziennie o tej porze schodzą się w kawiarni, jako starzy przyjaciele lub koledzy. Inżynier Piotrowski był widocz-