Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Złota maska.djvu/192

Ta strona została skorygowana.

— Ach! Zatem przyszłą gwiazdą — z kurtuazją skłonił się dyrektor Stęposz, a prezes Godziński dodał:
— W każdym razie najpiękniejszą z tego zespołu.
Inżynier był zły i milczał już do końca. Natomiast reszta towarzystwa po chwilowej konsternacji zaczęła bawić się coraz lepiej.
Gdy wybiła siódma i Magda wstała, oświadczając ze szczerym smutkiem, że już musi iść do teatru, wszyscy panowie jeden przez drugiego zaczęli ją prosić, by nie zapomniała o nich. Codziennie są tu od szóstej i będą zachwyceni jeżeli ona zechce uświetnić ich nudne zebrania.
— A owszem — odpowiedziała wesoło — z przyjemnością, bo i mnie jest bardzo miło z panami.
— A Janek nie będzie zazdrosny? — przymrużył oko prezes w stronę swego siostrzeńca.
— No, nie miałby powodu — zaśmiał się jubiler Reszke.
— Ani prawa! — z naciskiem, chociaż wesoło dodała Magda.
— Więc czekamy!
— Trzymamy za słowo!
— Dotrzymam, dowidzenia!
Przepychali się wraz z Piotrowskim między gęsto obsadzonemi już stolikami.
Gdy znaleźli się na ulicy, Piotrowski odezwał się oficjalnym tonem:
— Czy pozwoli pani odwieźć się taksówką?
— Czego się pan złości?
— Wydaje się pani. Więc?
— Jest pan zabawny — wzruszyła ramionami — najpierw wstydzi się pan mnie wobec swego wuja i je-