Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Złota maska.djvu/196

Ta strona została skorygowana.

— Ja nie mówiłem — zastrzegł się.
— Mówił pan, mówił, że to same publiczne. No i cóż?... Cóż znaczy jeden kochanek? Publiczne powinny mieć codzień dwudziestu.
— Jak pani ze mną mówi. Panno Magdaleno — zajęczał.
— Mówię, jak pan tego chce. Powiedziałam, że mam kochanka!... Więc go mam. I wolno mi. Wypędzili mnie z domu, jestem wolna i robię, co mi się podoba. A pozatem cóż to nadzwyczajnego? Czy pan nigdy nie miał kochanki?... Wiem, co mi pan powie: że mężczyzna to coś innego. Ale skąd dla tych mężczyzn wziąć kochanek, skoro kobietom nie wolno?...
Biesiadowski, przybity i ponury nie odzywał się już wcale. Ma się rozumieć nie wierzył Magdzie. Był pewien, że chodziło jej tylko o nastraszenie go temi dowodzeniami. Ponieważ jednak życie nauczyło go, że niema dymu bez ognia, rozmyślał nad własną bezradnością w poczuciu konieczności zapobieżenia złu, które może Magdę spotkać. I wówczas to przyszedł mu do głowy doskonały pomysł. Oczywiście na miłość nie znalazłby sposobu. Gdyby Magda zakochała się w kimś, nicby jej powstrzymać nie zdołało. Ponieważ jednak już kilka razy wspominała o niepunktualności wypłat w teatrze, mogła kiedyś znaleźć się w sytuacji ciężkiej, a wtedy i dostęp dla wszelkich złych pokus byłby łatwiejszy. Nie znaczy to, broń Boże, by miała im ulec, lecz poco narażać ją na próbę?...
— Panno Magdaleno — odezwał się już przy końcu kolacji — byłbym na śmierć zapomniał! Mam tu przesyłkę od pani siostrzyczki.
— Jaką przesyłkę.
— Najlepszą — odpowiedział z uśmiechem i swo-