Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Złota maska.djvu/199

Ta strona została skorygowana.

ni podochoceni i rozbawieni raz poraz spoglądali ku Magdzie łakomie i dość bezczelnie.
Nagle dostrzegła w drugim końcu sali większy stół, przy którym siedziało kilkanaście osób. Wysoki siwy pan już trzeci raz kłaniał się w jej stronę zanim zorjentowała się, że ukłony skierowane są do niej. Dopiero wtedy go poznała. Był to jeden z owych znajomych inżyniera Piotrowskiego, dyrektor Stęposz, popołudniu poznany w kawiarni.
Odkłoniła się z miłym uśmiechem i odniechcenia poinformowała Biesiadowskiego:
— To mój znajomy. Szalenie bogaty. Dyrektor banku.
Tymczasem orkiestra zagrała znowu i dyrektor Stęposz najniespodziewaniej zjawił się prosić Magdę do tanga. Był nieco podhumorzony ale zachowywał się zawsze jak wielki pan. Przedstwił się Biesiadowskiemu, zapewnił, że mu „bardzo miło poznać“ i zaczęli tańczyć.
W ogólnym tłoku i gwarze można było rozmawiać swobodnie. Pan Stęposz wciąż zasypywał Magdę komplementami, opowiadał także, że na wszystkich jego przyjaciołach wywarła niezapomniane wrażenie, że już jutro i zawsze będą z niecierpliwością wyczekiwać w kawiarni jej przyjścia. Na zakończenie oświadczył, że i tu jest w bardzo sympatycznem towarzystwie i jeżeli tylko Magda zechce, wraz oczywiście z panem Biesiadowskim, przesiąść się do nich, będą zachwyceni.
Magda miała wielką na to ochotę, lecz obawiała się, że Biesiadowski nie potrafi zachować się wśród tych szykownych ludzi i dlatego stanowczo odmówiła.
— Muszę już iść spać, proszę pana — dziękowała mu za taniec.
Widocznie i Biesiadowski bardzo tego pragnął, gdyż