Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Złota maska.djvu/200

Ta strona została skorygowana.

przy stoliku zastała kelnera, usiłującego z godnością i szacunkiem przekonać „szan...pana“, że rachunek nie jest specjalnie wygórowany, lecz podany ściśle podług cennika, który „szan...pan“ może sprawdzić.
Na szczęście tych targów nie widział dyrektor Stęposz. Pomimo to Magda po wyjściu z dancingu zrobiła Biesiadowskiemu awanturę, że popierwsze niepotrzebnie wyrywa się z płaceniem, skoro to ona miała fundować, a powtóre, że to wstyd targować się jak na Kercelaku.
— Widzi pan sam, że z panem nie można nigdzie chodzić.
— Taż nie dam się obdzierać! — bronił się.
— To nie trzeba bywać w takich lokalach. Naraża mnie pan na kompromitację.
— Przecież oni nie znają pani, panno Magdaleno.
— Ale będą znali. Zapomina pan, że jestem artystką.
Z powodu tej sprzeczki rozstali się dość kwaśno. Jedynem ustępstwem, na jakie Magda się zdobyła, było uspokojenie go, że mieszka tu u przyjaciółki, nie zaś u kochanka.
Tej nocy Magda wcale nie spała. Najpierw dziecko darło się nieludzko, nad ranem zaś wynikła okropna awantura. Przyszedł przyjaciel Miśki pijany w sztok i domagał się od niej pieniędzy.
Miśka przysięgała, że nie ma ani grosza i wtykała mu cztery złote, jedyne drobne, jakie mogła jej dać Magda. Wreszcie zerwał się z łóżka Felek i wraz ze starym Pichelem rzucili się na awanturnika, lecz wówczas Misia stanęła w jego obronie i matka musiała przemocą przytrzymywać ją w izbie, gdy w bramie aż kotłowało się. Po wyrzuceniu przyjaciela na ulicę znowuż Misia krzyczała i zawodziła przez dobrą godzinę. A później zaczął