Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Złota maska.djvu/201

Ta strona została skorygowana.

się normalny dzienny ruch i już o spaniu nie mogło być mowy.
Nadomiar wszystkiego Magdę tak rozbolała głowa, że na próbie chodziła jak nieprzytomna. Do premjery zostało tylko dwa dni i ponieważ na każdy drobiazg zwracano uwagę, Cykowski skrzyczał Magdę, a Bończa odwoławszy ją na stronę, zapytał:
— Co ci jest mała?
— Głowa mnie szalenie boli, panie dyrektorze.
— Więc weź proszek. A na drugi raz nie włócz się po nocach, to cię nie będzie bolała. Na próbie trzeba być w porządku.
Mówił niby surowo, ale uśmiechał się do niej.
— Ja wcale nie włóczyłam się — powiedziała — tylko nie spałam.
Wówczas jakby od niechcenia zaczął ją wypytywać, a ona, sama nie wiedząc dlaczego, szczerze opowiedziała mu, że nie ma mieszkania, gdyż nie posiada dokumentów, że nocuje kątem u Pichelówny, której ojciec jest dozorcą i że bardzo jej z tem ciężko.
Bończa wysłuchał wszystkiego uważnie, wciąż wzruszał ramionami, a w końcu oświadczył:
— Wiesz, że tak głupiej dziewczyny jeszcze nie widziałem. Zaraz dzisiaj pójdziesz do rządcy domu, gdzie mieszkałaś u rodziców i weźmiesz wyciąg z ksiąg meldunkowych. Będziesz pamiętała? Wyciąg z ksiąg meldunkowych!
— Będę.
— A teraz idź do mojej garderoby i w stoliku w lewej szufladzie znajdziesz proszki. No, marsz.
— Bardzo, bardzo panu dziękuję — wyciągnęła do niego rękę, a on chyba nie zauważył tego, bo tylko u-