Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Złota maska.djvu/211

Ta strona została skorygowana.

niny wywnioskować, co ma sądzić o samej sobie i o swojej przyszłości.
Najbardziej bała się powrotu Reny Turskiej. Szybko doszło do Magdy, że Turskiej różni usłużni donieśli natychmiast o zdradzie Bończy. Kamil otrzymywał zresztą prawie codzień od niej listy, które często leżały po kilka dni nieotwarte na nocnej szafce. I o tem nie rozmawiali. Tylko raz Magda zapytała:
— Czy ty do niej wrócisz, Kam?
Spojrzał na ścianę, gdzie pełno było fotografij kobiecych i odpowiedział pytaniem:
— Do której?
Zrozumiała i nie pytała więcej. Odpowiedź ta ucieszyła ją, jednocześnie dotykając boleśnie. Ma się rozumieć, nie miała żadnej nadziei, że Kamila zdobędzie na męża. Tacy ludzie, jak on, nie żenią się. Zresztą, i sama tego nie pragnęła. Dziwiła się sobie z tego powodu, nawet oskarżała się przed sobą o jakieś bliżej nieokreślone wyrachowanie, ale o małżeństwie z Kamilem nie marzyła. Jednakże poczucie swojej tymczasowości w jego życiu, uświadomienie prawdy, że jest się jedną z wielu, jedną z bardzo wielu — musiało boleć.
A przecież wiedziała o tem od początku. I godziła się z tem. Nawet złudzeń żadnych nie miała.
Owego dnia, gdy po spektaklu poraz pierwszy wziął ją na kolację, a później przywiózł do siebie, nawet jej nie pocałował.
— Kładź się spać... — powiedział i sam zaczął sobie przygotowywać posłanie na sofie.
Była trochę podchmielona i od rana zresztą tego dnia prawie szczęśliwa: wszystkie obawy co do następstw owej potwornej nocy, spędzonej u Kornata, okazały się niepotrzebne. Bończa był niesłychanie miły, przy kolacji