Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Złota maska.djvu/237

Ta strona została skorygowana.

zwolna uroczyście rozsuwać się, otwierając czarną czeluść sali.
Z dwuch łodzi kołysanych zdołu popłynął cichy śpiew chóralny.
Cichutko zaskrzypiała srebrna sieć i oto już na scenie zatupotały bose nogi sióstr Stelli. Pieśń Iwonek wzmagała się, wiosła uderzały o rozciągnięte płótna. Przez szparkę w muszli widać było czarną paszczę sali i żarzące się w niej jaskrawe ślepia umieszczonych gdzieś w górze na parapecie balkonu reflektorów.
W orkiestrze rozperliła się melodja staccato, rozperliła się pasażami na klawjaturach dwóch fortepianów
Pokrywa konchy zaczęła się wznosić coraz wyżej i wyżej, a Magda zwolna rozprostowała kolana i stanęła wreszcie naga w kąpieli różowego światła.
Nic nie widziała, nic nie rozumiała i już niczego się nie bała. W pewnej chwili, w dobrze znanej chwili, gdy trzeci akord rozpłynął się w ciszy, a pałeczka kapelmistrza Czopskiego zawisła na mgnienie nad jego głową — Magda zaczęła swój śpiew.
Zdawało się to wszystko trwać niezwykle długo: śpiew, taniec i znowu śpiew, końcowa zwrotka, zagłuszona w ostatnich dźwiękach istną burzą oklasków. Kurtyna raz po raz rozsuwała się i zbiegała, zamiatając scenę długiemi ciężkiemi frendzlami.
— Bisuj ostatnią zwrotkę — dobiegł uszu Magdy głos Bończy.
Kurtyna znieruchomiała, a w orkiestrze rozperliły się fortepiany. Błysnęła pałeczka kapelmistrza...
„W mojem królestwie z korali
„Wśród opalowych mgieł...
Czuła, że głos jej teraz brzmi pełniej, śmielej, dźwięcz-