Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Złota maska.djvu/239

Ta strona została skorygowana.

wrócić muszą do kwiaciarni, skąd zostały wypożyczone.
Po odpoczynku, po nowych powinszowaniach Cykowskiego i Michałka, zaczęła się ubierać do drugiego numeru.
— No, jak tam? — zagadnął Bończa.
— Ho! — odpowiedziała — teraz już nie mam żadnej tremy!
— Tylko nie bądź, mała, zanadto pewna siebie. To też nie robi na publiczności dobrego wrażenia.
— Oj, znowu mnie straszysz! — przeraziła się.
— Nie straszę. Jestem pewien, że nie zrobisz mi wstydu.
I nie zrobiła. Piosenka „Mniej abstrakcji, więcej akcji“ wzięła publiczność.
Na bisy poszły imitacje. Widownia szalała
— Brawo, brawo! — krzyczał z drugiego rzędu sam gruby redaktor Perkowski.
Inni wtórowali mu na całe gardło.
— A teraz kładź się i odpoczywaj — bezapelacyjnie zadecydował Bończa, gdy zbiegła ze sceny.
— Kiedy wcale nie jestem zmęczona!
— To nic. Tak ci się zdaje.
— Ależ...
— Leżeć, smarkata. Na drugie przedstawienie musisz być taka sama. Rozumiesz?
I była taka sama. Wprawdzie na drugiem przyniesiono znowu na salę tylko kwiaty, które już raz otrzymała, ale zato publiczność była jeszcze lepsza: nic dziwnego, bez recenzentów i bez innej „waty“.
— Ludzie, którzy płacą za bilet, — objaśniał Magdę Berczyński — chcą mieć tę satysfakcję, że nie zmarnowali