wielki brylant na ręku, szpilka z oprawną perłą w krawacie i złota papierośnica, z której co chwila wyjmował nowego papierosa, wskazywały, że musi to być jakiś arystokrata.
Bończa opowiadał o relacjach, jakie zdążył usłyszeć w teatrze od osób z publiczności o Magdzie. Słuchała go uszczęśliwiona i starała się skupić uwagę na tem, co mówił, jednak wciąż ją niepokoił natarczywy wzrok owego pana. Widziała, jak przywołał zginającego się przed nim w ukłonach dyrektora sali, lecz mówiąc do niego i wydając jakieś polecenie, nie przestał patrzeć na Magdę. Aż miała ochotę pokazać mu język, chociaż bardzo jej się podobał. Naprawdę był śliczny z temi wypukłemi zmysłowemi wargami, z przystrzyżoną linją czarnych wąsików i z oczyma, z których biła duma i jakby smutek.
Odniechcenia, tak by Bończa tego nie zauważył, uśmiechnęła się do niego, ale on ani drgnął.
— Nie chcesz — obraziła się — to nie trzeba.
I odwróciła się prawie zupełnie do Bończy. Tymczasem ku niezadowoleniu obojga przyszedł Cykowski z Hańską i Hojner ze swoją przyjaciółką Sonią, platynową blondynką (oczywiście farbowaną). Bez ceremonji przysiedli się do stolika i Sonia zaczęła poswojemu piszczeć, krygować się, mizdrzyć i wygłupiać. Rozmawiano naturalnie o premjerze. Mężczyźni podjęli dyskusję na temat skeczu „Bridge", który zdaniem Cykowskiego należało skreślić. Hańska obsypywała Magdę komplementami.
W sali zaczynało być już zbyt gwarno, Magda właśnie chciała szepnąć Bończy, że już czas do domu, gdy przy stoliku zjawił się dyrektor restauracji i położył na stoliku wiązankę pięknych purpurowych róż.
— To dla mne? — zaczerwieniła się Magda.
Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Złota maska.djvu/241
Ta strona została skorygowana.