tyle wygodni, że często przysyłali wina, ciastka, torty, przynosili kawior i czekoladki.
W tym to okresie dyrektor Stęposz wystąpił wobec Magdy z widocznie oddawna obmyślaną propozycją. Zamówił się na popołudnie, przyniósł pęk przepięknych orchidej i był wogóle uroczysty.
Zaczął od narzekania na swoje puste i bezbarwne życie, ma dorosłe już dzieci, którym właściwie nie jest potrzebny, ma żonę, starą, niekochającą i brzydką, z którą go nic nie łączy poza konwenansem. Pozatem dał do zrozumienia, że Magdę uważa za istotę niezwykłą, że tylko przy niej czuje sens swej obecności na świecie, że gdyby rozwód w jego wieku i sytuacji był możliwy, to jest nie zakrawał na groteskę, no, i gdyby Magda zechciała swą sympaję dla niego posunąć aż tak daleko, napewno rozwiódłby się i ożenił z nią. Ponieważ jednak byłoby to niewykonalne, a jemu serce się kraje, gdy widzi trudności, jakie mogą czekać Magdę w związku z brakiem dochodów, byłby szczęśliwy, więcej niż szczęśliwy, gdyby dysponując jego kieszenią, zechciała urządzić sobie życie bez trosk i zmartwień.
Mimochodem wymienił bardzo wysoką cyfrę, którą przewidywał jako budżet „swojej nieślubnej, ale zato naprawdę uwielbianej żony“ i wzamian żądał tylko tego, co Magda sama mu zechce ofiarować.
Wysłuchawszy wszystkiego Magda roześmiała się:
— Nie przypuszczałam, drogi panie dyrektorze — powiedziała bez cienia obrazy — by w tak elegancki sposób można była zaproponować kobiecie, by... poszła na utrzymanie.
Zaczął protestować przeciw takiemu ujęciu jego prośby, lecz Magda potrząsnęła głową:
— Kiedy ja do pana o to nie mam żalu. Wiem, że du-
Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Złota maska.djvu/255
Ta strona została skorygowana.