— Już ja wam przesadzę! Ręczę ci, że pan Biesiadowski tylko dla mnie to zrobił.
— Bardzo wierzę.
— No, i teraz wycofa się prędzej, niż się wam zdaje.
— Nie tak łatwo, moja panienko, nie tak łatwo. Umowa zrobiona. Zresztą nie masz się czego denerwować. Sama przyznasz, że równać się z Turską nie możesz.
— I nie zamierzam — wybuchnęła
— Bardzo rozsądnie. Otóż, jeżeli spokojnie rzecz rozważymy... Zresztą, dlaczegoś sama mówiła twojemu Kamilowi, że ci na głównej roli tak bardzo nie zależy?
Magda skamieniała:
— Ja?... Kamilowi?...
— No, tak. Wczoraj on sam tutaj to oświadczył.
— Kłamiesz!
— Ja kłamię? — podskoczył Cykowski. — Ja kłamię?... Panno Zofjo! Niech pani jej powie! Szczerą prawdę! Proszę!
Maszynistka, w którą Cykowski wycelował wskazujący palec, wzruszyła ramionami:
— Pan dyrektor mówi prawdę. Rzeczywiście pan Bończa powtórzył to nawet kilka razy.
— Niemożliwe — krzyknęła Magda — nigdy w to nie uwierzę!
— Byli i inni świadkowie — dodała maszynistka — naprzykład pan Czopski, pan Torbiak, pan...
— I Kamil powiedział, że mnie nie zależy?...
— Tak.
Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Złota maska.djvu/267
Ta strona została skorygowana.