— Więc skłamał! — wybuchnęła płaczem — najbezczelniej kłamał!
Zapanowało milczenie i dopiero po dłuższej chwili Cykowski odezwał się łagodząco:
— Skłamał, nie skłamał. Możeście się źle porozumieli... No, ale ja mam robotę. Piszemy, piszemy, panno Zofjo.
I zaczął dyktować. Magda zwolna przychodziła do siebie. Otarła łzy, zapudrowała nos i wyszła, nie powiedziawszy słowa. Na korytarzu dowiedziała się, że Bończy niema w teatrze. Wróciła do hotelu, lecz i tu go nie zastała.
Skuliwszy się na łóżku, zaczęła rozmyślać. Jeżeli ci mówili prawdę, Kamil postąpił po łajdacku. Pomimo wszystko, nie mogła im uwierzyć. Nie uwierzy, póki on sam jej nie powie. W każdym razie, cokolwiekby było, ona nie może zrezygnować z głównej roli. Cokolwiekby miało nastąpić! To najważniejsze. Ogłosili komunikat o Turskiej — tem gorzej dla nich. Będą musieli odszczekać. W każdym razie należało postawić rzecz jasno.
Zatelefonowała do Cykowskiego i już spokojnie lecz z niewzruszoną stanowczością oświadczyła im, że albo dadzą jej rolę panny Knox, albo użyje całego wpływu, by pan Biesiadowski wycofał się z interesu. Cykowski zaczął znowu perswadować, lecz ucięła krótko:
— Nic więcej nie mam do powiedzenia.
I położyła słuchawkę.
Bończa przyszedł przed samem przedstawieniem. Śpieszył się bardzo i na rozmowę — sama to rozumiała — nie było czasu. Pomimo to, z jego zachowania się, z tego, że najwyraźniej unikał jej spojrzenia, że ni z tego, ni z owego gadał o jakichś plotkach, które nie obchodziły
Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Złota maska.djvu/268
Ta strona została skorygowana.