Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Złota maska.djvu/269

Ta strona została skorygowana.

ani jego ani nikogo, wywnioskowała, że on nie ma czystego sumienia.
Zapytała tylko:
— Czy to już postanowione, że Turska weźmie główną rolę?... Czy to już zdecydowane ostatecznie?
Wzruszył ramionami:
— Ostatecznie?... Niema, moja droga, rzeczy ostatecznych. Chyba Sąd Ostateczny. No, dowidzenia. Nie czekaj na mnie, wrócę później i zjem coś na mieście.
Nie wrócił wcale. Napróżno czekała przez całą noc. Wiedziała, gdzie był. Sprawdzenie tego nie przedstawiało większych trudności. Wystarczyło zatelefonować do kilku restauracyj. Portjer jednej z nich poinformował:
— Owszem, był pan Bończa, lecz przed chwilą wyszedł.
— Czy i pani Turska wyszła? — ze ściśniętem sercem zapytała Magda.
— Tak jest, proszę pani, właśnie wyszli przed chwileczką.
Teraz już wiedziała wszystko i ku własnemu zdumieniu uspokoiła się odrazu. Więc nie dla dobra teatru, nie przez wzgląd na powodzenie „Panny Knox“ Bończa forytował Turską. Wrócił do niej.
Nie, Magda nie czuła się tem pokrzywdzona. Gdyby dawniej, gdyby przed miesiącem, czy przed tygodniem — to co innego. Ale teraz, gdy przekonała się o jego obcości, gdy znalazła się naraz znowu sama wobec świata i ludzi... Jest zdana na własne siły.
Kamil postąpił podle. Tak niepomęsku, tak podstępnie, za plecami, jak wszyscy ci ludzie w teatrze. Nie jest