Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Złota maska.djvu/279

Ta strona została skorygowana.

rozstrajało nerwy, chociaż przeważnie nie rozmawiali ze sobą.
W kilku pytaniach i odpowiedziach wyczerpywało się wszystko to, co mogli mieć sobie do powiedzenia. O interesach Biesiadowskiego w Złotej Masce wolała nie mówić. Nieraz już miała z tego powodu wyrzuty sumienia. W teatrze nikt nie wierzył w powodzenie „Panny Knox“, Magda nie wierzyła również.
Nieraz namyślała się poważnie, czyby nie przyznać się Biesiadowskiemu do tego, że postąpiła z nim nieuczciwie, narażając go na tak duże i niewątpliwe straty, czy nie otworzyć mu oczu na istotny stan rzeczy i nie powstrzymać od dalszych wkładów. Zdawała sobie sprawę z faktu, że z chwilą usunięcia się Biesiadowskiego „Panna Knox“ wogóle nie będzie wystawiona, albo w każdym razie tytułową rolę oddadzą Turskiej.
Były chwile, kiedy naprawdę stawało się to jej obojętne. Jeżeli nie zrobiła tego, to jedynie z tej przyczyny, że musiała przecież dopiąć celu: dowieść Bończy, że i bez niego da sobie radę.
W takim była nastroju, gdy nadszedł dzień premjery. Oczywiście ogólne podniecenie udzieliło się i jej, tem niemniej wychodząc na scenę z trudem powstrzymywała się od płaczu. Dopiero w drugim akcie, wobec niewątpliwego już „rozgrzania się“ publiczności, nabrała humoru i temperamentu. Komedja muzyczna rzeczywiście była dowcipna i ładna. Wiele osób z widowni, zaglądając w przerwie do znajomych za kulisami, wypowiadało pochwały i pomyślne wróżby.
Akt trzeci wprost kipiący od humoru i ruchu na scenie podobał się najbardziej. Magda była wywoływana wielokrotnie i wracając do hotelu czuła się prawie szczęśliwa.