skiego bez kropli krwi w twarzy, podobniejszego do trupa niż do żywego człowieka. Ale to współczucie i ta litość nie miały jednak w sobie nic z głębszych uczuć. Tak samo żałowałaby każdego, kogo znała, gdyby go spotkało podobne nieszczęście.
Podczas długiej choroby Biesiadowskiego bywała w szpitalu co kilka dni. Odwiedzali go również jego pomocnicy, lecz Biesiadowski tylko Magdzie powierzał załatwienie ważniejszych spraw. Chodziło o wypłaty, o stawanie do przetargu, o rozmowy z adwokatami.
Robiła to dla niego, jak zrobiłaby dla każdego innego człowieka, lecz gdy zaczął wracać do zdrowia i mógł już podnosić się z łóżka, przestała go odwiedzać. Po pewnym czasie wyzdrowiał zupełnie. Wyglądał wprawdzie strasznie, gdy przyszedł poraz pierwszy do kancelarji teatru i twierdził, że lekarze nie są zadowoleni z jego stanu, jednak już wracał do interesów. Po postrzałach został mu świst w gardle i częsty suchy kaszel. Pomimo osłabienia jak również pomimo nowych gróźb napadu ze strony nieujętych dotychczas sprawców, ani myślał o wycofaniu się ze swoich niebezpiecznych interesów.
Po wypadku zmienił się tylko o tyle, że teraz już nie proponował ani razu Magdzie, by została jego żoną, a raz powiedział:
— Widać sądzone mi już było starokawalerstwo.
Uwagę tę rzucił, gdy rozmawiali o ślubie Adeli. Biesiadowski był na ślubie, a zapraszano go i na wesele, lecz nie poszedł ze względu na zły stan zdrowia. O obu jednak uroczystościach miał szczegółowe wiadomości, gdyż wszyscy z branży o niczem innem nie mówili. Pan Nieczaj, chociaż wydawał córkę tylko za własnego czeladnika, wyprawił wyjątkowo huczne wesele. Zaproszono około stu osób, nie licząc krewnych, którzy zjechali się
Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Złota maska.djvu/289
Ta strona została skorygowana.