Tymczasem dalej mijały miesiące i nic się nie zmieniało.
Przeszła szybko moda na występy różnych pań dyrektorowych i Magda znowu zaczęła występować! Wystawiano na zmianę operetki, rewje i komedje muzyczne. Praca przytem podawnemu była ciężka, chociaż robiono teraz mniej prób i mniej starannie przygotowywano przedstawienia. Z racji swoich zajęć administracyjnych Magda przepracowana była bardziej niż inni. To też schudła, zmizerniała i zbrzydła.
Bez osłonek powiedział to jej Bończa, gdy przypadkowo spotkali się w wydziale finansowym Magistratu.
— Dziękuję za szczerość — odpowiedziała zimno.
— Nie bądźże głupia, Magda, nie mówię tego, by zrobić ci przykrość.
— Ach, nie krępuj się — wzruszyła ramionami.
Wyszli razem i wtedy Bończa znowu zaczął:
— Poco ci to?
— Niby co?
— No, to administrowanie. Tyrasz na tych bęcwałów i po kiego djabła?
— Płacą mi za to.
— Płacą, płacą! Grosze płacą. Rzuć to, do licha.
Nieraz już sama o tem myślała. Lecz przed tym krokiem powstrzymywała ją obawa, że wówczas w zespole całkiem przestaną się z nią liczyć. I tak nie doceniali jej wysiłków, a cóż dopiero...
— Jednak i to, co płacą, przydaje się.
— No, przyznaj się, ile wyciągasz miesięcznie — zapytał.
— Co cię to obchodzi?
Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Złota maska.djvu/292
Ta strona została skorygowana.