wymagała konieczność utrzymywania z nimi ze względów zawodowych jako tako przyjaznych stosunków. Na liczne i częste zaloty odpowiadała żartami, a w ostateczności posługiwała się wygodnem kłamstwem: mówiła, że jest zakochana.
W tym świecie, gdzie do wierności i wyłączności nie przywiązywano prawie żadnej wagi, taki argument przemawiał przecież najsilniej, gdyż kochali się wszyscy. Jeżeli uczucia te zmieniały swój objekt i mijały dość szybko, nie znaczyło to bynajmniej, by traktowano je lekko. Przeciwnie. Miłość była tu wybuchowa, namiętna, pełna awantur i wzajemnie urządzanych scen zazdrości.
Im dłużej Magda przyglądała się temu, tem bardziej zniechęcała się do takich uczuć i do takich związków.
Pomału zaczął wyrabiać się w Magdzie niechętny, gorzki stosunek do mężczyzn wogóle. Zbliżali się do niej zawsze z jednem i tem samem, wszyscy tak bardzo byli podobni do siebie i tak obrzydliwi w pośpiechu, z jakim powtarzali niemal słowo w słowo te same komplementy i głupstwa, by tylko prędzej dobrnąć do końcowej propozycji.
Magda w takich wypadkach zdobywała się na tyle cierpliwości i ironji, że na szczęście dość łatwo pozbywała się natrętów. A jednak przekonała się, że prawie za każdym razem, gdy chodziło o zdobycie czegoś dla siebie, należało tak, na zimno, kokietować i robić pewne nadzieje ludziom, którzy mogli jej coś ułatwić. Przeważnie bywali tak pewni siebie i tak łatwowierni, że bez trudu brali się na ten haczyk i później trzeba było najostrzejszych słów, by rozwiać ich przeświadczenie o własnych szansach.
Nauczyła się też patrzeć na mężczyzn trochę zgóry i chociaż wolała ich niż kobiety, z któremi się stykała, —
Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Złota maska.djvu/296
Ta strona została skorygowana.