Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Złota maska.djvu/302

Ta strona została skorygowana.

wąziutką cieśninę Gibraltarską (tamtędy okręt chyba ledwie może przejść) i morzem Śródziemnem do Marsylji, a potem koleją do Paryża. W powrotnej drodze Hiszpanja! Tu jeszcze będzie całkiem zimno i gołe drzewa, a tam pełne lato, upał, palmy...
W ciągu następnych dni Magda chodziła półprzytomna. Kupiła sobie mapę, w biurze linji okrętowej otrzymała gratis prospekty owej wycieczki. Zmartwiło ją trochę, że w wycieczce weźmie udział aż pięćset osób, ale na to już nie było rady. Podniecenie Magdy było tak widoczne, że aż ją pytano o powody. Zarówno kolegom, jak i panom z kawiarni odpowiadała:
— Wybieram się zagranicę i moc mam z tem kłopotów.
— Czy na długo?
— Nie wiem jeszcze — robiła tajemniczą minę — może na zawsze.
I dodawała z westchnieniem:
— Naprawdę tutejsze życie jest zbyt szare.
I rzeczywiście zaczynała rozmyślać o takiej możliwości. Wyjechać za zwykłym paszportem, za który należałoby zapłacić kilkaset złotych, a w dodatku mieć przynajmniej tysiąc złotych na drogę — nie mogłaby przecie. A tak, któż ją naprzykład odszuka w takim Paryżu?! Może tam poprostu zostać i już nie wracać. Chyba po latach. W takim Paryżu łatwiej poznać kogoś bogatego i miłego. W gazetach tyle się pisze o Paryżu! O miljonerach! O arystokratach!...
Po długich, nieraz całonocnych trudach wysłała wreszcie na konkurs aż kilkanaście sloganów do wyboru i — odrazu straciła wszystkie nadzieje. Codziennie odczytywała sobie wykomponowane zdania i wydawały się jej coraz głupsze.