kówkę, przedstawiającą pomnik Kopernika. Na odwrocie napisał:
„Szanownej Pannie Magdalenie przesyłam serdeczne ukłony z grodu Kopernika. — Z serdecznem poważaniem Feliks Biesiadowski.“
Kartka została pięć razy przeczytana przez Adelę, dwa razy przez Magdę, a pan Nieczaj obejrzał ją starannie, poczem zrobił luźną uwagę, że dobrze wychowanych i porządnych ludzi, którzy i grzeczność umieją okazać i latawcami nie są, coraz mniej spotyka się na świecie i tylko głupi nie ceni sobie szczęścia, że udało mu sią zetknąć się w życiu z takim.
— I pewno — przytaknęła Magda, chcąc sprowokować ojca do dalszych wynurzeń, lecz pan Antoni tylko chrząknął i nic nie powiedział.
Była to sobota. Nazajutrz pan Biesiadowski przyjechał. Przewidywania Magdy sprawdziły się, gdyż około dziesiątej rano przyszedł z wizytą. Był wprawdzie u nich w mieszkaniu już ze trzy razy, ale to tylko w interesach, w dni powszednie. Tej niedzieli zjawił się całkiem prywatnie, co zostało zaznaczone odświętnym strojem, w jakim go dotychczas Magda nigdy nie widziała. Miał na sobie jesionkę marengo, melonik, bronzowe skórzane rękawiczki, lakierki i dwurzędowy granatowy garnitur. Wszystko to było nowe, świeże, czyste i nawet nieźle zrobione, ale na nim nie wyglądało elegancko. Taką już miał postać niepozorną. Może i zażenowany był nieco, chociaż nadrabiał miną, a może wskutek tego nadrabiania wydawał się jakiś niezaradny i trochę śmieszny.
Pan Nieczaj właśnie czytał gazetę, siedząc, jak każdej niedzieli, przy oknie w pokoju córek, gdyż tam było widniej. Jego własny pokój, spełniający jednocześnie
Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Złota maska.djvu/38
Ta strona została skorygowana.