rolę jadalni oraz bawialni, w niedzielę bywał specjalnie porządkowany. W oknach zawieszało się czyste firanki, na podłodze rozścielało się piękny zielony dywan, który przez cały tydzień stał w przedpokoju, zwinięty w wielką rurę, stół nakrywało się wzorzystą serwetą, haftowaną jeszcze przez nieboszczkę panią Nieczajową. Nad wyglądem tego reprezentacyjnego pokoju czuwała Adela. Sama czuła się jakoś wytworniej i szczęśliwiej, gdy wypucowała tu podłogę, drzwi i szyby aż do idealnej czystości, gdy przybrała wiszącą nad stołem, wielką lampę bujnemi frendzelkami z niebieskiej i różowej bibułki, gdy szerokie łóżko ojca zasłała pod kant i w imponującej symetrji spiętrzyła na wezgłowiu cztery białe, jak śnieg, poduszki.
— Że też ci się chce tak tyrać! — nieraz wzruszała ramionami Magda.
— Zawsze tak jest co innego — z upodobaniem przyglądała się swojej robocie Adela — elegancko.
— Elegancko? — z bezlitosną ironją drwiła Magda — ty też masz pojęcie o elegancji!
— Jednak porządniej — broniła się speszona Adela.
— Kiedy tak się mieszka — lekceważąco machała ręką Magda — to już wszystko jedno.
Pomimo to Adela nie odstąpiła od zwyczaju. Bądź co bądź w niedzielę często przychodzili goście, krewni, znajomi, niejedna zawołana gospodyni, która później rozpowiadałaby, że Nieczajowie mieszkają jak w chlewie (taka to jedną pajęczynkę zobaczy, a już jej chlew będzie), pozatem młodzi ludzie, kawalerowie. Oni też na to uważają, bo jeżeli który (niekoniecznie, ale a nuż?) poważne ma zamiary, to patrzy, czy panna czystość i porządek lubi, czy potrafi mieszkanie ładnie urządzić, żeby wstydu nie zrobić.
Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Złota maska.djvu/39
Ta strona została skorygowana.