Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Złota maska.djvu/63

Ta strona została skorygowana.

Obmyśliła każdy szczegół rozmowy i była tak podniecona oczekiwaniem, aż Adela, gdy nieco przerzedziło się w jatce, zapytała ją półgłosem, czy aby nie jest chora.
Pan Biesiadowski przyszedł nawet wcześniej niż zwykle. Najsampierw załatwił z ojcem rachunki, a później zaczął rozmawiać z Magdą. Przyjęła go jeszcze cieplej, niż wczoraj i po kilku zdaniach, skierowała rozmowę na montonję swoich wieczorów.
— Nawet w kinie nie byłam już ze trzy tygodnie — zakończyła z westchnieniem.
Biesiadowski uchwycił w lot to napomknienie.
— A nie wybrałaby się pani ze mną?
— Pan przecie nie ma czasu, musi pan być w rzeźni.
— Pal licho rzeźnię, poślę tam pomocnika. Człowiek przecie nie jest niewolnikiem.
— Słyszałam, że w „Stylowym“ jest bardzo piękny film. Lubi pan Gretę Garbo?
— Kogo?
— Gretę Garbo, artystkę filmową?
— Aha, coś słyszałem — skupił się — tak, tak! Podobno fajna aktorka. Zresztą mnie wszystko jedno. Byle z panną Magdaleną.
— Tak pan przez grzeczność mówi — spuściła oczy.
— Przysięgam Bogu! — zapewnił żarliwie.
— Mężczyźni wszyscy umieją układać takie piękne słówka. Widzę, że i z pana, panie Feliksie, też pod tym względem mistrz.
— Ze mnie? — szczerze zdziwił się Biesiadowski.
Nigdy mu na myśl nie przyszło, by był mistrzem w zdobywaniu kobiet. Gdy teraz powiedziała mu to ta piękna dziewczyna, która oczywiście musi mieć powodzenie u wszystkich, a zatem zna się na tych rzeczach, w panu Biesiadowskim zachwiało się niekorzystne po-