Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Złota maska.djvu/67

Ta strona została skorygowana.

Biesiadowskiego, jak podobne z ust każdego innego mężczyzny, oczywiście, sprawiło jej radość. Jednakże może nawet wolałaby, żeby jej tak bardzo nie kochał. W każdym razie nie powinna mu robić zbyt wielkich nadziei, tylko w sam raz, by wystarczyło na narzeczeństwo. Zdaleka widziała go stojącego w ogonku. Każdy na pierwszy rzut oka powiedziałby, że to prosty człowiek, pospolity. Choćby niewiadomo jak się ubrał, nic to nie pomoże. Cóż z tego, że zacny... Uczuła na sobie czyjś wzrok. O kilka metrów od niej stali jacyś państwo. Kobieta w popielicach i mężczyzna w prawie białym pilśniowym kapeluszu. Oboje wpatrywali się w Magdę i robili o niej uwagi. W oczach kobiety dostrzegła lekceważenie: lustrowała jej skromne palto i niemodny kapelusz. Mężczyzna był bardzo wysoki, barczysty, o dużej brzydkiej twarzy. Chociaż miał nieco wytarty kołnierz futra i źle związany krawat, aż biła od niego pewność siebie pana całą gębą. Nie odrywał od Magdy spojrzenia, które wprost dotykalnie czuła na sobie. Było zimne, ciekawe i jakieś bezwstydne. Przestąpiła z nogi na nogę, odwróciła się, lecz to spojrzenie nie przestawało jej dokuczać.
Biesiadowski załatwił bilety i przechodzili teraz obok tamtych państwa. Magda — sama nie wiedziała dlaczego — dużo dałaby za to, by oni nie zauważyli, że drepczący obok niej Biesiadowski jest jej towarzyszem.
— Nie, nie — utwierdziła się w postanowieniu — byle nie on.
Wyświetlano film rzeczywiście zajmujący. Greta Garbo grała rolę nieszczęśliwej księżny, którą zdradzał kochany przez nią mąż. Bohaterka bardzo z tego powodu cierpiała i Magda solidaryzowała się z nią w du-