ślą o tym dniu, o tym wieczorze, przez kilka tygodni starała się o ten kostjum, o kapelusik i pantofle, które teraz miała na sobie. Kosztowało to masę pieniędzy i wiele trudu. Krawcowa, chociaż niby taka już lepsza, nie umiała dobrze skroić, spódniczka ciągnęła się poniżej bioder, a żakiecik skrzywiony był na plecach, przyczem pod kołnierzem robiła się fałda. Trzeba było coś dziesięciu przymiarek i poprawek, wzywania koleżanek na ekspertki, użerania się z krawcową. A dobranie pantofelków, pończoch, kapelusza! Z Adeli wyciągnęła co się dało, co się dało wzięła na raty, ale i tak na pasującą torebkę już nie starczyło. Musiała pożyczyć od Zosi Jasionowskiej. W każdym razie miała teraz na sobie najmodniejszy kostjum i kapelusz z ostatniego wiosennego żurnalu i wyglądała, jak jeszcze nigdy dotąd, szykownie. Przydałby się wprawdzie niebieski lis, który cudownie pasowałby do bronzowej całości, a pozatem na taki chłodnawy wieczór majowy grzałby nieco, ale o takim luksusie nie mogła nawet marzyć. I tak, gdy wychodziła z domu, musiała ukryć kapelusz, by ojciec nie zobaczył. Dopiero na dole w stróżówce zdjęła beret, nałożyła kapelusz i podmalowała sobie usta. Powiedziała, że idzie z narzeczonym do kina. W myśli nigdy Biesiadowskiego nie nazywała narzeczonym, ale dla ojca lepiej było tak. Pan Nieczaj od pamiętnej awantury, kiedy przystał wreszcie na uczęszczanie Magdy do szkoły choreograficznej, zadawał sobie widomy gwałt, milcząco tolerując wieczorne wyjście Magdy i należało go w tej tolerancji utrzymywać ustawicznem wypominaniem owego narzeczeństwa.
Biesiadowski zdążył na czas.
— Czemu pan nie wziął taksówki — skrzywiła się Magda, widząc jego spocone czoło i szeroko rozpięte
Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Złota maska.djvu/76
Ta strona została skorygowana.