Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Złota maska.djvu/78

Ta strona została skorygowana.

tyny, u dołu krwistej od świateł, a prawie czarnej u góry, zarysowała się wysoka smukła sylwetka kapelmistrza we fraku.
Premjera wielkiej wiosennej rewji Złotej Maski była rozpoczęta.
Magda z biciem serca czekała na podniesienie kurtyny. Pierwszym numerem miał być występ zespołu girls, ten sam Taniec Dionizyjski, który przygotowywano w szkole pani Iwony od dwóch miesięcy, a który poza dwunastu koleżankami, występującemi na scenie, umiały doskonale wszystkie pozostałe z Magdą na czele. Ileż pracy, ile pomysłowości włożyła w to pani Iwona, ile wysiłku każda z nich. Każdy ruch, każdy gest, każdy uśmiech był tu obmyślony, tysiąc razy przerabiany i próbowany. Magda wiedziała, że musi to wypaść cudownie, lecz gdy wreszcie rozsunęła się kurtyna, a na scenę, tonącą w zieleni i kwiatach wbiegły one, prawie nagie, tylko w przezroczystych żorżetowych tunikach, z wiankami na głowach i w złotych paskach — aż zdziwiła się. Z opowiadań dobrze orjentowała się, jak to ma wyglądać. Rzeczywistość jednak przeszła wyobraźnię. Spoczątku nie mogła ich rozróżnić, takie w tem świetle i przepychu wydały się jednakowe. Dopiero po dłuższej chwili rozpoznała Białkównę, Zosię Jasionowską, Jolę Brandtmayerkę, Belę Kantarek, Staśkę Żukowską, Rybowiczównę, Paulę Zysmanównę — wszystkie. Były tak umalowane, że raczej poznawała je po charakterystycznych ruchach: Staśka zanadto przechylała się w trzeciej figurze, Jola wciąż sztywno zginała się w pasie, jakby nadstawiała się do klapsa, Bela Kantarek pięknie, najpiękniej ze wszystkich wyprostowywała stopę. Jej nogi to wogóle cudo.
Magda zwróciła na to szeptem uwagę Biesiadowskiego,