Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Złota maska.djvu/82

Ta strona została skorygowana.

— Niech pan tu zaczeka — rzuciła Biesiadowskiemu, gdy wydostali się z widowni.
— A pani gdzie idzie? — zdziwił się, lecz w tejże chwili roześmiał się — ach przepraszam za niedyskrecję.
Nie zamierzała robić przed nim z tego tajemnicy, a teraz, wobec jego głupiego podejrzenia, zdecydowała się zaimponować mu:
— Niema tu żadnej niedyskrecji, bo ja idą za kulisy.
— Jakto?
— Takto — skinęła mu dumnie głową i zawróciła na pięcie.
Przy wyjściu do garderób dowiedziała się, że pani Iwona już tam weszła. Woźny zaś nie chciał Magdy wpuścić, ani zameldować pani Iwonie.
— Nie wolno, proszę pani — mówił — za kulisy wejście wzbronione. A ja nie mam prawa drzwi zostawić.
— Kiedy ja mam interes do Pani Karnickiej.
— Nic na to nie poradzę — rozłożył ręce woźny.
Nagle usłyszała przy sobie głos:
— Czego pani sobie życzy?
Był to niski, dość gruby żydek z binoklami na nosie.
— Chciałam... zaczęła.
— Ta pani do pani Karnickiej, panie dyrektorze — wyjaśnił woźny.
— Pani jest uczennicą pani Karnickiej? Tak? — Proszę.
— Niech Józef otworzy. Pani przejdzie nalewo, aż do końca.
— Bardzo dziękuję, panie dyrektorze — z półdygiem odpowiedziała Magda, a on uśmiechnął się jakoś dziwnie.
Nie miała jednak czasu nad tem się zastanawiać.. Znalazła się nagle w wielkiem pomieszczeniu tak niespodzie-