Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Złota maska.djvu/86

Ta strona została skorygowana.

dze potrącano, a ona za każdym razem mówiła „przepraszam", gdyż odczuwała tu swoją zbędność. W hallu było już pusto. Kilka osób pośpiesznie dopalało papierosy. Pod filarem, ściśle w tem miejscu, gdzie go zostawiła, stał Biesiadowski i niespokojnie rozglądał się.
— Serjo była pani za kulisami? — zapytał z niedowierzaniem.
— Oczywiście. Przecie ten zespół baletowy, co tu występuje, to moje koleżanki od pani Iwony.
— Te girlasy?
Udała, że nie słyszy i dopiero gdy zajęli swoje miejsca, powiedziała dość głośno, tak by ją siedzący obok mogli słyszeć:
— To najlepszy zespół w stolicy. Zobaczy pan teraz taniec pod nazwą „Ofiara Molocha“. Szczyt artyzmu... — i dodała ciszej: — tę tancerkę, którą będą podnosić do paszczy Molocha, wszyscy uważają za wielki talent. Ale ja potrafię to samo.
Nie przechwalała się. Rzczywiście podczas prób w szkole dublowała Kantarkównę i to z zupełnem powodzeniem. Pani Iwona orzekła przy wszystkich:
— Nie wiele brakuje do tego, bym mogła być z ciebie dumna.
A nad Kantarkówną Magda miała tę jeszcze przewagę, że była od niej silniejsza i wytrzymalsza. A także w ostatniej figurze, gdy ofiarę podnoszą na tarczy, dłużej umiała utrzymać równowagę, może dlatego, że Bela bała się, Magda zaś ani trochę. W razie czego potrafiłaby zeskoczyć na równe nogi i nie rozkwasić sobie nosa. W skokach przecie była nalepsza z całego kursu.
Pomimo to narazie marzyć nie mogła już nie tylko o zastąpieniu Kantarkówny, czy którejś z czołowych, lecz wogóle o wkręceniu się do zespołu. Dziewczęta wystę-