Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Złota maska.djvu/89

Ta strona została skorygowana.

przyzwoitego mieszkania w śródmieściu, że przestał kupować gotowe ubrania i zafundował sobie srebrną papierośnicę.
Wszystko to jednak było beznadziejne: choćby ubrał się, jak hrabia, choćby zamieszkał w pałacu, nic to nie zmieni jego wyglądu ani charakteru. Zawsze pozostanie niepozornym, pospolitym i trochę śmiesznym.
Przez dłuższy czas podejrzewała siebie o specjalne grymasy w tym kierunku i dlatego postanowiła sprawdzić to: zaryzykowała pokazać go koleżankom. Rzecz ułożyła się w ten sposób, że umówiła się z Biesiadowskim, by przyszedł po nią do szkoły. Przewidywała, że nie wywoła on zachwytów, lecz nie przewidywała, że tak jednogłośnie zostanie wyśmiany.
Najpowściągliwsza i najlepiej wychowana Staśka Żukowska, powiedziała:
— Reprezentacyjny to on nie jest.
Inne znacznie złośliwiej określały swe wrażenia:
— Taki prowincjonalny pipek — orzekła Zosia.
— Ma szyję cienką jak oskubana kura — zawyrokowała Mela — i wygląda jakby był w strachu.
— Frajer! — krótko wyraziła swą opinję zawsze ordynarna Kantarkówna.
Brandtmayerka zaś, która umiała pysznie naśladować ruchy, ośmieszyła Biesiadowskiego do reszty, szurgając nogą i poruszając wargą.
Pomimo wszystko Magdzie zrobiło się bardzo przykro. Dlatego powiedziała im, wzruszając ramionami:
— A cóż wy myślicie, że ja jestem nim oczarowana? Tylko, że ja wiem, ile ona ma.
— To on taki ma być bogaty?
— Idźże tam, nie bujaj!
Magda wydęła wargi i wycedziła z obojętną miną: