Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Złota maska.djvu/90

Ta strona została skorygowana.

— Bogaty nie bogaty, a około dwuch miljonów ma.
Skłamała świadomie, bo chciała tym gęsiom zaimponować i nie omyliła się: rzeczywiście szeroko pootwierały usta.
Zaraz przestał im się wydawać już takim najgorszym.
— I co, kropniesz się za niego? — zainteresowała się Paula Zysmanówna.
— Ani mi się śni — brawurowała Magda.
— Masz rację — przytaknęła Zosia Jasionowska — forsa forsą a facet facetem.
— Wiesz co — zaczepiła Magdę nazajutrz Białkówna — odstąp mi tego twego świniopasa.
— Jakto odstąpić? — nie zorjentowała się Magda.
— No tak! Skoro ty do niego nic nie czujesz, co ci szkodzi?...
Magda wiedziała, że Białkówna ma jakiegoś właściciela sklepu galanteryjnego z Bielańskiej, żyda niemłodego już i bardzo skąpego.
— Masz przecie swego — odpowiedziała wymijająco.
— A widzisz! — złośliwie zawołała Białkówna — jednak trzymasz go rękami i nogami.
— Ja? — oburzyła się Magda — ależ proszę cię! Zabieraj go sobie. Tylko osobiście wątpię, czy ci się to uda, bo on nie cierpi piegów.
W rzeczywistości jednak nie miała najmniejszego zamiaru znajomić Biesiadowskiego z Białkówną, czy z którąkolwiek inną. Pewna była jego wierności, zresztą poważnie nie zależało jej na nim. Ale to jeszcze nie był powód, by wyrzekać się takiego czy innego adoratora, dla byle zielonej małpy, która jeszcze później obszczeka.
Magda nie przyjaźniła się zbyt serdecznie z żadną z