Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Złota maska.djvu/91

Ta strona została skorygowana.

koleżanek. Jeszcze najbliżej żyła z Zośką Jasionowską. W stosunku do reszty trzymała się nieco zdaleka. Przedewszystkiem raziła ją ich swoboda w mówieniu o rzeczach nieprzyzwoitych. Prawie wszystkie miały swoich narzeczonych czy kochanków i nie krępowały się w opowiadaniu rzeczy najwstydliwszych. Magda słuchała tego z wielkiem przejęciem, lecz potrochu brzydziła się tem, co oczywiście ukrywała jaknajstaranniej. Za nic w świecie nie dopuściłaby, by uważały ją za naiwną czy zacofaną. Pocichu sama jednak przyznawała się przed sobą, że musi być jeszcze bardzo głupią gęsią. Nieraz obserwowała dziewczęta mieszkające w tejże kamienicy na Dobrej i wogóle na Powiślu. O niejednej mówiono bardzo źle, niektóre puszczały się zupełnie jawnie, inne posądzano, że robią to pokryjomu. Magda wszakże niechętnie wierzyła tym plotkom, a jeżeli już trudno było mieć co do tej czy tamtej wątpliwości, tłumaczyła to sobie ich zepsutą naturą, czy złem wychowaniem.
Zasadniczo nie widziała w tem nic złego. W książkach, w licznych przeczytanych powieściach, w wielu widzianych filmach miłość była przedstawiona tak pięknie, że ostatecznie tylko tacy surowi ludzie jak ojciec i takie dewotki jak ciotka Zaklesińska czy Kminkowa, mogły dopatrywać się w tem jakiejś zbrodni, grzechu, okropności. Jednakże było w tem coś nieładnego, coś, czego należało, czego trzeba było się wstydzić. Dlaczego? — tego Magda nie umiała sobie wykalkulować, ale czuła, że tak jest, że przynajmniej tak jest w ich rodzinie, wśród krewnych i znajomych.
Tutaj, w szkole choreograficznej nikt z podobnemi przesądami nie liczył się. Nawet pani Iwona, osoba bez wątpienia szlachetna i uczciwa wogóle nie zwracała na to żadnej uwagi. Czy ta lub inna miała swego flirta, czy nie,