Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Złota maska.djvu/95

Ta strona została skorygowana.

Młody chłopak w liberji, z czapką na której wyhaftowany był napis: „Złota Maska", szybko wyjaśnił:
— Pan dyrektor kazał, żeby pani zaraz jechała do teatru. Pani Karnicka czeka, bo stało się nieszczęście i jedna z panieniek złamała nogę w tym numerze, co to z latarkami. I pani ma być na zastępstwo.
Magda stała przez chwilę z otwartemi ustami, lecz szybko się zorjentowała.
— Dobrze, zaraz, Nałożę kapelusz.
— Niech się pani śpieszy. Taksówka czeka.
Magda biegiem skoczyła do swego pokoju, nie odpowiadając na niczyje pytania. Była już w kapeluszu, chwyciła torebkę, rękawiczki, gdy zastąpił jej drogę ojciec:
— Ty dokąd? — odezwał się groźnie.
— No, nie słyszy tatko? Nieszczęście się stało !... Niechże mnie tatko puści!
— Jeżeli ktoś nogę złamał, to doktora trzeba nie ciebie.
— Ja muszę iść!
— Nie pójdziesz — krzyknął, aż zadzwoniły szyby.
— Kiedy... ja...
— Milcz! Zaraz mi zdejmuj kapelusz. Ani mi się waż!
Pogroził jej pięścią przed nosem, potem wolnym krokiem skierował się do przedpokoju:
— A pan wynoś się stąd. Tylko już!
— Proszę szanownego pana — próbował perswadować woźny.
— Wont! — ryknął pan Nieczaj.
Woźny wzruszył ramionami, i po chwili drzwi za nim trzasnęły.
Magda z kapeluszem w ręku stała, jak skamieniała na progu swego pokuju. Rozumiała, wiedziała, czuła, że