Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Złota maska.djvu/99

Ta strona została skorygowana.

ze wszystkich stron. Przyniesiono kostjum noszony przedtem przez Kantarkównę.
— Będzie trochę zaciasny na ciebie — mówiła jedna.
— Należałoby przystrzyc ci włosy.
— Dobre będą.
Magda półprzytomna pozwoliła się rozbierać. Wreszcie naciągnięto na nią aksamitny kostjum, w którym wyglądała rzeczywiście ładnie.
— No, tylko nie złam i ty nogi, a wszystko będzie doskonale — żartowała Jola.
Od kilku palników gazowych, na których rozgrzewano rurki do włosów, od gęsto rozmieszczonych silnych żarówek i wreszcie od kilkunastu osób, stłoczonych w ciasnej garderobie, było gorąco nie do wytrzymania. Świeżo naszminkowane twarze prawie natychmiast zaczynały błyszczeć, to też puder znajdował się w nieustannem użyciu i pełno go było w powietrzu. Magdzie też upudrowały koleżanki ramiona, plecy, uda, i łydki. Jej skóra o złotawym odcieniu straciła swój ciepły kolor, którego zazdrościła Magdzie nie jedna, stała się trupio biała i martwa. Gdy jednak zobaczyła w lustrze swoją uszminkowaną twarz, zaprotestowała:
— Zrobiłyście ze mnie jakąś maszkarę. Nie chcę! To obrzydliwe.
— Ależ głupia jesteś — śmiały się — popatrz na każdą z nas!
— Bo nie umiecie — broniła się.
— Ty nas będziesz uczyć!
— To stanowczo zanadto — upierała się Magda — takie sińce pod oczami i te powieki!
— Jak chcesz, możesz zetrzeć — zgniewała się Zośka Jasionowska.