Zastanowiła się. Nie, po co ma doń pisać? Po co to wszystko?
— Odpowiedzi nie będzie — powiedziała — Proszę tylko paniczowi powiedzieć, że życzę mu jak najlepiej.
Minęły trzy tygodnie i Czyński się nie pokazał. Tęskniła za nim trochę, a nawet wróżyła, czy przyjdzie i czy wstąpi do sklepu. W trzecim tygodniu przyszła do niej depesza. Oczom swoim nie chciała wierzyć: była to pierwsza depesza jaką otrzymała w życiu. Wysłana była z Krynicy, a brzmiała tak:
„Świat jest nudny. Życie nic nie warte. Czy aptekarzowa perfumuje się? Pani jest najładniejszą dziewczyną w Europie środkowej. Szkoda! Lech“.
W trzy dni później zaterkotał w Radoliszkach motocykl, objawiając całemu miasteczku, że młody pan Czyński powrócił w rodzinne strony. Marysia ledwie zdążyła skoczyć do lusterka i poprawić włosy, a już był w sklepie.
Była mu bardzo w gruncie rzeczy wdzięczna za ten przyjazd, lecz nie okazała tego po sobie. Bała się, by nie pomyślał, że zależy jej na jego towarzystwie. To znowuż rozgniewało go i zepsuło mu spodziewane miłe powitanie.
Po kilku zdawkowych zdaniach rozmowy, powiedział:
— Potępia pani moje pomysły, ale tacy ludzie jak ja, mają jedyną zaletę: umieją zdobyć się na uprzejmość nawet wtedy, gdy nie mają do tego ochoty.
Chciała zapewnić go, że w stosunku do niego nie potrzebuje aż zdobywać się na uprzejmość, że swoim powrotem i tym, że o niej pamiętał tam, w Krynicy, sprawił jej dużą radość... Lecz zamiast tego wycedziła:
— Wiem, że pańska uprzejmość jest właśnie tego rodzaju.
Przeszył ją nienawistnym spojrzeniem:
— O tak! Pani ma rację!...
— Nie wątpię.
— Tym lepiej.
— I tylko dziwię się, że się pan wysila.
Zaśmiał się, jak mu się zdawało, szyderczo:
— O, wcale się nie wysilam. Widzi pani, już samo wychowanie wpoiło we mnie pewien nawyk do przyzwoitych form obcowania z ludźmi...
Dziewczyna pochyliła głowę:
— Podziwiam to.
Gwałtownie odwrócił się od niej. Nie widziała jego twarzy, lecz była pewna, że ma zaciśnięte szczęki.
Jeszcze raz najgoręcej zapragnęła zgody. Rozumiała, że musi teraz powiedzieć coś pojednawczego, że traktuje go nie sprawiedliwie, że on teraz już nigdy nie wróci, jeżeli nie usłyszy od niej ani słowa życzliwości. Rozumiała to, a jednak nie umiała się zdobyć na kapitulację.
Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Znachor 01.djvu/104
Ta strona została uwierzytelniona.
— 102 —