— Tak... ślepy kaprys losu... Jak drzewo wyrwane z korzeniami... Co to jest... co to jest...
Wstał i zatoczył się.
— Boże drogi! Stryjciu Antoni! Stryjciu! — krzyknęła.
— Mroczy mi się w głowie — odezwał się, dysząc ciężko — Mroczy się, jakbym miał oszaleć... Co to za konie tam jadą?... Po co ja przyszedłem... Po tytoń... Powiedz panienka coś.... Mów coś do mnie...
Raczej intuicją wyczuła, niż zrozumiała, o co mu chodzi. Zaczęła szybko mówić, że to konie z Piasków, że pewno pani Hermanowiczowa przyjechała po zakupy, albo dać na mszę za duszę męża, co miesiąc daje na mszę, że...
Trzepała wszystko, co jej na myśl przychodziło i jednocześnie trzymała znachora za jego wielkie, grube ręce.
Pomału uspokajał się. Usiadł teraz i ciężko dyszał. Przyniosła mu szklankę wody, którą chciwie wypił, potem zbiegła do piwniczki po tytoń i zapakowała. Ponieważ zbliżała się siódma, postanowiła, że nie puści go samego.
— Niech stryjcio Antoni posiedzi jeszcze kwadransik, a później zamknę sklep i podprowadzę trochę stryjcia. Dobrze?
— Po co, panieneczko, sam pójdę.
— Ale kiedy ja chcę przejść się.
— Dobrze — zgodził się apatycznie.
— A może zapali stryjcio papierosa?... Ja zrobię.
— Zapalę — kiwnął głową.
Kiedy znaleźli się już na szosie, zwolna odzyskał równowagę:
— Miewam takie przypadłości — powiedział — Pewno coś w mózgu. Dawno już, bardzo dawno tego nie miałem.
— Da Bóg, że więcej się nie powtórzą — uśmiechnęła się doń serdecznie — To pewno od słońca.
Potrząsnął głową:
— Nie, droga panienczko! To nie od słońca.
— Więc od czego?
Milczał długo, wreszcie westchnął:
— Sam nie wiem....
A po chwili dodał:
— I nie pytaj mnie o to, bo jak zacznę o tym myśleć, jak zacznę pamięć natężać, to może się znowu to złe we mnie rozpętać.
— Już dobrze, stryjciu Antoni. Będziemy mówili o czymś innym.
— Nie, nie trzeba, panieneczko. Wracaj. Za wielki szmat drogi na twoje drobne nóżki.
— Eee tam, wcale nie drobne. Ale jeżeli stryjcio może woli zostać sam, to wrócę.
Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Znachor 01.djvu/109
Ta strona została uwierzytelniona.
— 107 —