Przejechał obok. Nawet głowy nie odwrócił. Nawet nie spojrzał.
Tegoż wieczora kierownik miejscowej agencji pocztowej, pan Sobek, został mile zaskoczony. Spotkał pannę Marysię wracającą do domu gdy zaproponował, by się z nim przespacerowała do Trzech Gruszek, zgodziła się bez namysłu. Nie byłoby w tym nic nadzwyczajnego, gdyby chodziło o którąkolwiek dziewczynę z Radoliszek. Sobek mógł śmiało zaliczyć się do mężczyzn, cieszących się powodzeniem u płci pięknej. Był młody, przystojny, na rządowym stanowisku i z perspektywą kariery, bo ogólnie było wiadomym, że jego wuj w okręgowej dyrekcji był ważną figurą. Poza tym mistrzowsko grał na mandolinie, na pięknej, inkrustowanej perłową masą mandolinie, z którą poza służbą nigdy zresztą się nie rozstawał.
Owa mandolina, jak też i inne wymienione już zalety pana Sobka działały pociągająco na młode panny. Na wszystkie, bodaj na wszystkie, z jednym i to bardzo przykrym dla pana Sobka wyjątkiem. Marysia wprawdzie była dlań zawsze grzeczna, nigdy jednak nie okazywała ochoty do zacieśnienia znajomości, nieodmiennie wymawiała się od pójścia z nim na ślizgawkę, czy na spacer.
Gdyby pan Sobek należał do młodzieńców o drażliwej ambicji, od dawna zaprzestałby nagabywania Marysi. Był on jednak chłopcem poczciwym z kościami, humorów nie miewał, brakiem cierpliwości nie grzeszył, a że odznaczał się trwałością upodobań, tedy od czasu do czasu ponawiał swoje propozycje.
I tego właśnie dnia przekonał się, że obrał taktykę rozsądną.
Szli obok siebie drogą dobrze znaną przez wszystkich młodych i starych mieszkańców Radoliszek ku Trzem Gruszkom, drogą, którą starzy niegdyś, a młodzi teraz chodzili parami, zwaną złośliwie przez panią aptekarzową Promenadą Krów, bo i krowy tędy na pastwisko pędzano.
Z okien plebanii, skąd dbały o moralność swoich parafian proboszcz mógł widzieć tę drogę jak na dłoni, mógł również z niejaką ścisłością określić, ile w roku przyszłym udzieli ślubów. I komu. Wystarczyło stwierdzić, że ten czy inny młodzian „uczęszcza“ na promenadę stale z jedną i tą samą panną. W języku potocznym oznaczało to, że „on z nią chodzi“, a to z kolei rozumiano powszechnie, jako zapowiedź małżeństwa, w najgorszym zaś razie jako niezawodny objaw miłości. Dlaczego dopatrywano się go właśnie w chodzeniu, nie zaś w staniu, w siadywaniu, ani w żadnej innej odmianie pozycji ludzkiego ciała — w Radoliszkach nikt się nad tym nie zastanawiał, a już z pewnością nie myślał o tym podczas swej pierwszej przechadzki do Trzech Gruszek z Marysią pan Sobek.
Myślał tylko i wyłącznie o pannie Marysi, o tym, że jest uboga, ale bardziej wykształcona i bardziej obyta od innych, że
Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Znachor 01.djvu/113
Ta strona została uwierzytelniona.
— 111 —