Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Znachor 01.djvu/125

Ta strona została uwierzytelniona.
—  123   —

— Bo między wami jest łajdak, a ja z łajdakami zadawać się nie będę.
Zapanowała chwila milczenia i trzeci głos zapytał:
— Kogoż to masz pan na myśli, jeśli łaska?
— Na myśli ja jego nie mam — spokojnie wycedził Sobek. — Ja jego mam w pogardzie. A jeśli pan ciekaw, o kim mówię, panie Wojdyłło, to właśnie akurat o panu.
— O mnie?
— Tak, o panu, panie eks-kleryk! Pan jesteś dla mnie łajdak i z panem towarzystwa mieć nie chcę.
— Za cóż pan człowieka obrażasz, panie Sobek? — pojednawczo odezwał się inny głos.
— Nie człowieka, tylko bydlę. Gorzej bydlęcia, bo chuligana.
— Pijany, czy co!?... — zawołał Zenon.
— Czy pijany?... Nie, panie Wojdyłło, ja nie trunkowy. Trzeźwy ja zupełnie. Nie tak jak pan, co po rynsztokach nocujesz. Co nieprzyzwoite napaści na młode panienki robisz. Tylko pijana świnia, za przeproszeniem, może niewinną i bezbronną dziewczynę na publicznej ulicy parszywymi słowy obrzucać. Ot, co.
I brząknął kilka taktów jakiegoś walca...
— Jemu o tę Maryśkę od Szkopkowej chodzi — zauważył ktoś.
— Pewnie, że o nią — potwierdził Sobek. — O nią, na którą takie łajdaki, jak szanowny pan Wojdyłło...
— Zamilcz pan! — krzyknął Wojdyłło — Dość mi tego!
— Panu dość, a mnie mało!...
— Patrz pan swego nosa!
— I pan mógłby popatrzyć swojego. Tylko ciemno. Zdaleka nie widać. Ale do mnie tu pan nie zejdziesz, bo się boisz.
Zenon zaśmiał się:
— Czego, czego, ty durniu, mam się bać?
— A taki się boisz, żeby nie dostać po mordzie!
— Zostawcie, nie warto — łagodnie poradził ktoś z ganku.
— Pewno, że nie warto rąk paskudzić — tymże tonem przyznał Sobek.
— Sam dostaniesz po mordzie! — wrzasnął Zenon.
I zanim obecni zdążyli go przytrzymać, skoczył z ganku. Zakotłowało się w ciemności. Rozległo się kilka głuchych uderzeń, a potem silny trzask. To piękna mandolina pana Sobka rozleciała się w drzagi w zetknięciu z głową ekskleryka. Przeciwnicy zwarli się i zwalili się na ziemię. Potoczyli się pod płot.
— Puść — odezwał się zduszony głos Zenona.
— A ot, tobie, chuliganie, ot tobie, ot, ot, żebyś pamiętał! Głosowi Sobka towarzyszyły odgłosy uderzeń.
— Na mnie się narwałeś!... A ot tobie! A ot! A ot! Będziesz panny zaczepiać?! A?
— Nie będę!