Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Znachor 01.djvu/134

Ta strona została uwierzytelniona.
—  132   —

— Nie wiem, ojcze, o co chodzi? — przybierając ton chłodny i obronny, odpowiedział Leszek.
— Chodzi o obrzydliwe burdy wśród miasteczkowych... kawalerów... o burdy, wywołane przez ciebie.
Leszek pomyślał z ulgą:
— Więc nie rachunek! Dzięki Bogu! — i już z całą swobodą uśmiechnął się:
— Moi kochani rodzice! Widzę, że wprowadzono was w błąd, mówiąc po prostu, zbujano jakimiś niedorzecznymi bajkami. O żadnych burdach nic nie wiem. A tym bardziej nie mogłem ich wywołać.
— A czy nie wiesz też nic o niejakiej Marysi — powoli zapytała matka — O ekspedientce ze sklepiku Szkopkowej?
Leszek zaczerwienił się lekko:
— Cóż to ma do rzeczy?
— Bardzo wiele, mój drogi.
— Owszem. Znam tę Marysię. Miła dziewczyna.
Chrząknął i dodał:
— Wstępuję do tego sklepu dość często po papierosy.
— Codziennie — podkreśliła matka.
— Być może — zmarszczył brwi — I cóż z tego?
— Bywasz tam codziennie i przesiadujesz godzinami.
— Jeżeli nawet... Czy nie sądzisz, mamo, że wyrosłem już z tych lat, kiedy podlegałem kontroli?...
— Zapewne. Jeżeli chodzi o naszą kontrolę. Ale najbardziej dojrzały i najzupełniej samodzielny człowiek podlega zawsze jeszcze innej i to znacznie mniej wyrozumiałej kontroli. Myślę o kontroli opinii publicznej.
Leszek żachnął się:
— Daruj, mamo, ale nie popełniłem żadnej zbrodni!
— Nikt ci zbrodni nie zarzuca.
— Więc o co chodzi?
— O takt i godność — dobitnie odpowiedziała pani Czyńska.
— Nie uważam, bym uchybił jednemu lub drugiemu.
Pan Czyński niecierpliwie poruszył się w fotelu:
— Mój Leszku — zaczął — Musisz to sam rozumieć, że twoje stałe przebywanie, demonstracyjne przebywanie w sklepiku nie mogło nie wywołać komentarzy...
— Nikomu nic do tego. Sklep... sklep jest miejscem publicznym. Każdy ma prawo wejść do sklepu.
— Daruj — przerwała matka — ale podobne wykręty stoją poniżej twego poziomu. Przede wszystkim przesiadujesz tam całymi dniami, co zwraca wszystkich uwagę i wywołuje komentarze. Nie posądzisz chyba nikogo o taką naiwność, by przypuszczał, że spędzasz ten czas na studiach metod handlu sklepikarskiego. Przesiadujesz tam dla owej ekspedientki.
— Możliwe. Więc cóż z tego?