go po raz pierwszy, a przecie znał wszystkich w Chotymowie i naokoło w promieniu dziesięciu kilometrów. Poza tym to, że Sobczak sam niósł dyktę, dawało do myślenia. Widocznie nie uważał za wskazane skorzystać z usług towarzysza, a zatem z owym towarzyszem nie wszystko było w porządku: towarzyszył Sobczakowi nie z dobrej woli.
Na posterunek w Chotymowie przyprowadzało się różnych ludzi. Za bójki po wsiach, za drobne kradzieże w lesie i w polu, za kłusownictwo. Czasem zdarzył się jakiś przyjezdny agitator komunistyczny, który próbował wywołać zamieszki w tartaku, czasem udawało się przyłapać jakąś grubszą rybę, bandytę lub defraudanta, unikającego wielkich szlaków i usiłującego bocznymi drogami dostać się do granicy niemieckiej.
Prowadzony jednak przez Sobczaka brodacz pomimo ogromnego wzrostu nie budził widocznie obaw posterunkowego i pewno chodziło o jakiś drobiazg.
Po chwili drzwi otworzyły się i obaj weszli. Brodacz zdjął czapkę i stanął przy drzwiach. Sobczak zasalutował i złożył meldunek.
Ten oto człowiek zgłosił się do tartaku Hasfelda o pracę. Zatrudniono go, ale okazało się, że żadnych dokumentów nie posiada, i że nie wie, jak się nazywa, ani skąd pochodzi.
— Zaraz zobaczymy — mruknął przodownik Kania i skinął ręką na brodacza. — Macie jakie dokumenty?
— Nie mam.
— Sobczak, obszukaj go.
Posterunkowy rozpiął gruby zniszczony kubrak, przeszukał kieszenie, położył przed przodownikiem na stole wszystko co znalazł: nieduży tani scyzoryk, kilkadziesiąt groszy, kawałek sznurka, dwa guziki i blaszaną łyżkę. Obmacał mu cholewy, ale i tam nic nie było
— Skądżeście się tu wzięli? Co? — zapytał przodownik.
— Przyszedłem z Czumki w surskim powiecie.
— Z Czumki?... A po coście przyszli?
— Za pracą. W Czumce robiłem w tartaku. Tartak zamknęli. Ludzie mówili, że tu w Chotymowie dostanę zajęcie i zarobek.
— A jak nazywał się właściciel tartaku w Czumce?
— Fibich.
— Długoście tam robili?
— Pół roku.
— A urodziliście się też w surskim powiecie?
Brodacz wzruszył ramionami:
— Nie wiem. Nie pamiętam.
Przodownik spojrzał nań groźnie:
— No, no! Tylko nie mnie będziecie zawracać głowę! Piśmienny?
Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Znachor 01.djvu/44
Ta strona została uwierzytelniona.
— 42 —